15 sty 2014

Jak wielką jestem egoistką przekonałam się dopiero po urodzeniu dziecka




Gdyby nie nadwyżka jasności z poprzedniego tygodnia, chyba nie przeżyłabym tego. Jest dopiero środa, a ja czuję, jakby przeżuł mnie słoń (jakkolwiek głupio to brzmi). Ciągle biegam, nie dosypiam, nie nadążam, rezygnuję z czegoś. I wcale nie szykują się zmiany.

Co pomaga? Ramiona męża i... gotowanie. O dziwo gotowanie (nawet nie jedzenie). Wczoraj odzyskałam równowagę psychiczną (po długich i dość częstych wybuchach płaczu) dopiero, gdy w całym domu unosił się zapach tarty (ze szpinakiem i  błękitnym serem lazur oraz z bakłażanem, pomidorem i serem pleśniowym złocistym).

Kończę te mądrości. Malutki płacze. Będzie się pewnie budził co godzinę przez pół nocy. Jak wtedy, gdy był mały. Tylko, że teraz chodzimy do pracy. Ale to nic. Przecież jest chory.

Będzie się budził co godzinę i uczył mnie, że..
...wierność znaczy, że nie wszytko będzie po mojej myśli.
...wierność znaczy, że coraz więcej będę tracić.
...że nie ja będę decydować, co ma sens, a co nie.

A na koniec doda:

Musisz też dodać coś ze swojej krwi. Taki jest los losu związanego z Bogiem. Musisz dać siebie.


A ja dalej nie dorosłam na tyle, aby zrozumieć.

/cytaty z  Szymika "Wiersz o pożytkach choroby. Lekcja Herberta"/ 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz