2 lut 2015

Post, w którym chciałam napisać za dużo. O życiu, "normalności", ambicjach i dylematach

Ostatnio znajoma powiedziała: "osoby niemające dzieci nigdy nie zrozumieją rodzin z dziećmi". Dodała jeszcze, że nic nie będzie tak terapeutyczne dla mojego zdrowia psychicznego, jak intensyfikacja kontaktów z "dzieciatymi", kosztem relacji z singlami. Nie zgadzam się z nią, choć... faktycznie... nic tak nie sprawia, że czuję się normalna, jak rozmowa z koleżanką-matką. A jeszcze lepiej kolegą-ojcem, bo ci wyjątkowo twardo stąpają po ziemi.

Ja: Zdrowi? (Tak, uwierzcie, to jest kluczowe pytanie)
Inna matka/ojciec: Eeee.. Katar.
Ja: Żółty?
(...)

I tak się toczy rozmowa. Jednym tchem wymieniamy objawy, antybiotyki, syropy... Jeszcze wczoraj pocieszałam mówiąc, że nawet najgorsze zapalenie ucha kiedyś mija. Dziś rano karnie ustawiłam się w kolejce do pediatry, a potem w aptece po antybiotyk (tak, dzieci potrafią się rozchorować w ciągu jednej nocy).

Praca, spotkania i inne aktywności muszą poczekać... Ja znów na tydzień wypadam z gry. A może właśnie wracam do gry... do gry zwanej życiem.

A przy okazji trochę pogotuje. Humus, królik w ziołach, bulion warzywny z czarną rzepą i kompot jabłkowy. Życie!

Ps.1. Podziękowania dla wszystkich, z którymi udało mi się w ten weekend "spotkać" - TELEFONICZNIE. Skoro nie dane nam siedzieć w słońcu i w spokoju rozmawiać, doceniam to, co daje nam ten szalony świat. Rozmowy telefoniczne.

Ps.2. I jeszcze polecam wywiad z prof. Gadaczem z "Magazynu Świątecznego" Wyborczej.

Ps.3. Poniżej sobotnio-niedziela migawka.

W weekend podbijaliśmy świat.
Wszelkie choroby wydawały się nierealne.

Niedziela miała moje ulubione kolory.

Oswojone już weekendy w drodze wydawały się nie mieć końca.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz